Ale ludzie mówią. I oglądają program, w którym pani występuje, program z dużą oglądalnością.
– To prawda. Widziałam badania i wynika z nich, że ludzie chcą oglądać „X Factor”. To cieszy. Ale to nie znaczy, że mogę nazywać się gwiazdą.
Badania badaniami, ale opinie są różne. Można spotkać również takie, że jest pani najsłabszym ogniwem w jury „X Factora”...
– To zależy, jaki kto ma cel w życiu i danym projekcie. Ja w „X Factorze” obrałam sobie za cel stanowisko obserwatora, który swoją krytyką ma ludziom pomagać i motywować. Mówię jak jest. Nie okłamując uczestników, widzów i nie okłamując siebie. Zawsze w mojej pracy z artystami sugerowałam się szczerymi relacjami. Czasami to była szczerość do bólu, z której wynikały kłótnie, ale zawsze wychodziło z tego coś pozytywnego, coś, co dawało sukces.
Podoba się pani selekcja osób, które dostały się do odcinków na żywo?
– Mam różne uwagi co do wyborów moich kolegów, szczególnie Kuby, ale ogólnie w dziewiątce jest kilka osób, które mają niezwykły potencjał. Potencjał tego X-a, o którym mówi Simon Cowell (twórca oryginalnej wersji X Factor - przyp. red.), a który oddaje coś, czego nie da się wyrazić jednym słowem. Ja dzielę artystów na dwie grupy. Jedna to ci, którzy wchodzą do studia i nagrywają hity - jak Hey, Kasia Nosowska itd., ale cała otoczka wokół nich jest przydymiona. A są też tacy, którzy robią wokół siebie burzę - jak na przykład Doda - a wchodzą do studia i niekoniecznie nagrywają hity... „X Factor” ma znaleźć ludzi, którzy będą mieli i to, i to. A to wbrew pozorom jest najtrudniejsze. Sporo pracy przed nami.
Ma pani receptę na tworzenie gwiazd?
– Tak.
To dlaczego nie udało się z Mariną?
– Udało się zrobić tyle, ile mogłam. Samo to, że o nią pytasz świadczy o tym, że w krótkim czasie nikomu nie znana młoda wokalistka stała się rozpoznawalna. Początek pracy z Mariną był dużym sukcesem, dostała prestiżową nagrodę za debiut. To, co się stało później, a o czym nie chcę mówić, spowodowało, że dalsza nasza praca nie jest możliwa. Ja chcę pracować z ludźmi, którzy kochają muzykę i mają pokorę.
Jej piosenki były takie sobie...
– Były nowe, błąd był jeden - nie były śpiewane w polskim języku. Konsekwentne działanie zawsze prowadzi do sukcesu. Polski rynek muzyczny nie jest jeszcze otwarty na dobry POP. Nowości zawsze budzą ambiwalentne odczucia. Niebawem to się zmieni.
Nie rozumiem tego myślenia - robimy konsekwentnie swoje, aż ludzie to polubią? Wpajamy na siłę? Nie lepiej mieć po prostu dobre piosenki?
– Tylko że w Polsce ludzie, nie są otwarci na nowości. Wolą chwalić cudze niż swoje.
Może po prostu Polacy nie potrzebują oryginalnej muzyki? Maryla Rodowicz od lat ma swój styl i robi przeboje, ludzie ją kochają bez udziwnień...
– Potrzebujemy. Rynek muzyczny w Polsce i sama muzyka, szczególnie popularna musi się rozwijać. Tak jak rozwijają się media i technika.
Gdy była pani menedżerką Dody, miałyście pomysł, by robiła ona karierę na Zachodzie. Myśli pani, że Dorota jest w stanie odnieść sukces międzynarodowy?
– Myślę, że Doda musiałaby wykonać dużo pracy żeby zrobić karierę międzynarodową. I więcej na jej temat nie chcę rozmawiać.
Dość dobrze znosi pani jej oskarżenia, między innymi o to, że nie rozliczyła się pani z nią w kwestiach finansowych...
– Tak, dobrze to znoszę, choć nie toleruję kłamstwa. Jeszcze raz proszę nie rozmawiajmy o niej.
A Edyta Górniak? Wokół waszego rozstania tworzą się już legendy. Plotkuje się, że poszło o pieniądze - pani załatwiła jej podobno duży kontrakt reklamowy, a ona nie chciała pani zapłacić prowizji. Jak pani to skomentuje?
– Ta sprawa jest jeszcze nie zamknięta. Ale nie chcę jej na razie komentować.
Była pani przy Górniak w ciężkich momentach, ona podkreślała waszą przyjaźń. I nagle, późno w nocy, pani artystka wysyła do mediów komunikat, w którym ogłasza wasze rozstanie...
– Chciałabym podkreślić jedno – tej pamiętnej nocy, tuż przed podpisaniem umowy dotyczącej mojego udziału w „X-Factor” dowiedziałam się o oświadczeniu, które Edyta wysłała bez mojej wiedzy do mediów. O zakończeniu współpracy dowiedziałam się kilka dni wcześniej, wtedy też obiecała mi, że oświadczenie wyślemy razem. Nieważne. Chcę pamiętać tę współpracę dobrze i specjalnie. To była pierwsza artystka, z którą się zaprzyjaźniłam. Pierwsza i ostatnia. Nauczyłam się na swoich błędach – przyznaję. Teraz razem z moją wspólniczką pracujemy nad planem profesjonalnego managementu kreatywnego, chcę dalej pomagać artystom, ale tylko na profesjonalnych mniej emocjonalnych warunkach.
A jak to było z tym „X-Factorem”? Edward Miszczak zadzwonił do pani?
– Zadzwonił, zaprosił na spotkanie. Kiedy mi o tym powiedział zrobiło mi się słabo i byłam pewna, że mnie wkręca. Zaskoczył mnie. Zaufałam mu. I jestem.
No i robi pani karierę w telewizji. Pofantazjujmy: Maja Sablewska dostaje propozycję zrobienia własnego programu. Co wtedy?
– O Boże, nie wiem. W głowie mi się to nie mieści. Zapytam swojej intuicji, jeśli taka propozycja się pojawi.
A Maja Sablewska w „Tańcu z gwiazdami”?
– O nie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz